Minęły już dwa miesiące nowego roku. Jak się mają twoje zobowiązania noworoczne? Jeśli wierzyć statystykom to większość osób już odpuściła. Ja też skusiłam się na takie postanowienie i nic z tego nie wyszło. Chciałam od stycznia ruszyć z regularnym publikowaniem artykułów na blogu i efektów brak. Zadziałałam wbrew mojej metodzie i nie wyszłam na tym dobrze. Główne roczne planowanie robię latem. Jednak na koniec zimy zmieniam mój rytm na letni. Teraz jest to dobry moment, by uwzględnić pracę nad blogiem. Może i ciebie zainspiruję do wiosennych porządków w twoich planach działania?
W czym jest problem?
Nie wątpię, że potrafimy stawiać sobie cele, mamy jednak trudności je osiągać lub całkiem z nich rezygnujemy. Jak przejść od planów do skutecznej realizacji? Powiedzenie mówi, że bez pracy nie ma kołaczy. Sprawdza się to dla każdego większego celu. Potrzebna jest regularna praca, a co za tym idzie czas, który musimy poświęcić na jego realizację. Takie oczywistości.
Spojrzenie na cele w postaci wykonania konkretnych aktywności otworzyło mi oczy. Poukładanie tych aktywności w powtarzalny tygodniowy rytm (wymiennie będę nazywać go planem działania) i czerpanie satysfakcji z ich wykonania zaczęło wreszcie przynosić dobre efekty. Domyślny tygodniowy rytm sprawia, że moja metoda jest prosta w obsłudze. Systematyczność i upływ czasu prowadzą do tego, że cele „same” się realizują. W drugą stronę działa to równie skutecznie. Brak konkretnych działań plus biegnący czas to recepta na zmarnowane szanse. Pomagam sobie przez odpowiednie przygotowanie otoczenia i usunięcie potencjalnych przeszkód - o tym jednak w oddzielnym artykule.
Moja metoda najkrócej:
Mój domyślny tygodniowy rytm na dany rok układam latem. Koniec roku kalendarzowego wolę poświęcić na wspólne z rodziną przeżywanie Świąt Bożego Narodzenia i krótki odpoczynek. W wakacje jestem wypoczęta, pełna energii i gotowa do podejmowania trudnych wyzwań. Mam dzieci, więc działam też w rytmie roku szkolnego. Roczne planowanie łączy się z początkiem roku szkolnego i daje mi jasność, jakie zajęcia dodatkowe chcemy włączyć w nasz domyślny rytm. W połowie sierpnia i na koniec zimy przechodzę przez następujące kroki:
- Przekształcam cele na konkretne działania tygodniowe lub miesięczne z uwzględnieniem sezonów lato i zima (rożne rytmy na różne sezonowe aktywności).
- Sprawdzam, czy zamiary są zgodne z moimi aspiracjami życiowymi i uzgadniam je z planami moich bliskich.
- Potwierdzam dostępność czasu, pieniędzy i innych wymagań oraz upewniam się, że mam dostatecznie dużo elastyczności i przestrzeni na odpoczynek.
- Układam powtarzalny tygodniowy plan działania – mój rytm. Trochę inny w okresie letnim i zimowym.
Następnie skupiam się na wykonaniu poszczególnych działań w każdym dniu i tygodniu oraz czerpię satysfakcję ze zrobienia każdego kolejnego elementu planu.
Na koniec zimy, czyli teraz, robię mały przegląd i przygotowuję się do przejścia w rytm wiosenno letni. Jeśli zmieniły się okoliczności od czasu letniego planowania, uwzględniam je i dostosowuję mój domyślny plan działania.
To rytm, który sprawdza się dla ok. 80% czasu w ciągu roku. Dzięki niemu nie muszę w każdym tygodniu wymyślać listy zadań i walczyć z ułożeniem wszystkiego w kalendarzu. Mam w domu męża i pięcioro dzieci do skoordynowania. Bez domyślnego planu nie ogarnęłabym tego.
Jak w praktyce tworzę powtarzalny tygodniowy rytm opiszę w oddzielnym artykule. W tym pokażę kilka przykładów, dlaczego nie udaje się go stworzyć lub wdrożyć w życie.
Skupiamy się na dużym celu i nie tłumaczymy go na konkretne zadania.
Duże cele potrafią przytłoczyć. Przynajmniej ja tak mam. Przykładem może być nauka kolejnego języka obcego. Od wielu lat mam to na tapecie, ale ciągle nie ruszyłam z miejsca. Nie podzieliłam potrzebnej pracy na zadania, nie zarezerwowałam regularnego czasu na naukę i nie posuwam się na przód. Myślenie, że gdzieś znajdę na to czas to oszukiwanie siebie.
Dla odmiany przykład pozytywny. Po ostatniej ciąży chciałam jak najszybciej wrócić do formy i móc trenować sporty, przy których najlepiej odpoczywam. Wspólnie z trenerem ułożyłam plan treningowy i trzy razy w tygodniu robiłam ustalone ćwiczenia. Tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu – to był mój rytm. W efekcie pół roku po porodzie mogłam wrócić do ulubionych zajęć sportowych. Podzieliłam duży cel na małe tygodniowe aktywności i zanim się obejrzałam, byłam w miejscu, do którego wydawało mi się, że mam bardzo długą drogę. W ten sposób podchodzę do każdego dużego celu, na którym mi zależy.
Nie uzgadniamy naszych celów i aspiracji z planami naszych bliskich.
W rodzinie trudno realizować cele i układać rytm w oderwaniu od planów i potrzeb bliskich. Może dojść do niepotrzebnych napięć oraz rywalizacji o czas i zasoby. Wspólna rozmowa i dogadanie planów pomogą rozwiązać wiele nieporozumień. I nawet jeśli w końcu nie uda się w rodzinny plan wpleść twoich zamiarów, to będzie ci łatwiej to zaakceptować. Tak było w przypadku naszej córki. Monika lubi rekreacyjnie jeździć konno i zaproponowała, że chciałaby przejść na jeździectwo sportowe. Okazało się, że wymaga to treningu minimum trzy razy w tygodniu, częstych weekendowych wyjazdów na zawody, zakupu i utrzymania konia sportowego i sprzętu, pokrycia kosztów trenera i wyjazdów. Do tego jeden z rodziców musiałby zająć się całą logistyką. Koszty przekraczałyby łączne wydatki naszej rodziny na wszystkie inne nasze aktywności sportowe. Przedstawiliśmy Monice jak wygląda sytuacja. Dziewczyna sama doszła do wniosku, że to nie ma sensu. Nie chciała rezygnować ze wspólnie spędzanego czasu i zajęć lubianych przez całą rodzinę. Kontynuujemy nasz dotychczasowy rodzinny rytm, a Monia zdobywa medale w innych dyscyplinach sportowych, które wspólnie ćwiczymy.
Nie rezerwujemy czasu na ważne dla nas działania.
Ułożenie tygodniowego rytmu (planu działania) oznacza zarezerwowanie czasu w konkretne dni i godziny na poszczególne aktywności. Bez tego górę biorą stare nawyki, przyzwyczajenia i wymówki. Życie toczy się starymi koleinami.
W kwestii treningu ogólnorozwojowego na początku korzystałam z pomocy trenera i w umówione dni przyjeżdżałam na wyznaczoną godzinę. To był rytm na wspomagaczu – miałam zobowiązanie wobec drugiej osoby, że się pojawię i dodatkowo musiałam za ten czas zapłacić. Pilnowałam kolejnych treningów i wszystko szło gładko. Po pewnym czasie postanowiłam ćwiczyć sama w domu. Pomyślałam – gdzieś ten trening zmieszczę, nie muszę tracić czasu na dojazd, więc tym bardziej mi się uda. I to był błąd. Inne sprawy się przeciągały, pojawiały się kolejne „dobre” wymówki. Dopiero zarezerwowanie ok. 45 minut w poniedziałek, środę i piątek przed śniadaniem sprawiło, że zaczęłam ćwiczyć. Już dzień wcześniej szłam spać z nastawieniem, że rano zrobię trening.
Na tej samej zasadzie traktuję wszystkie inne cele, które aktualnie uważam za ważne. Każdego dnia pilnuję by w jak największym stopniu zrealizować mój rytm, bo wiem, że dzięki temu będę przybliżać się do moich celów.
Każdy rok to 52 tygodnie. Załóżmy, że przez 40 tygodni w roku uda mi się zrealizować mój domyślny plan działania – i tak przez kolejne 10 lat. Jak dużo można osiągnąć małymi krokami dzień po dniu? Jestem w takim wieku, że mam już na swoim sumieniu spektakularnie niewykorzystane szanse – np. gdybym od 10 lat przez 40 tygodni w roku poświęciła 30 minut dziennie nawet tylko w dni robocze na naukę języka obcego – to dałoby już 1000 godzin. Dostatecznie dużo, by go satysfakcjonująco opanować. Wolę nie sprawdzać, ile w tym czasie spędziłam przeglądając media społecznościowe. Na szczęście w innych obszarach udało mi się wykorzystać ten mechanizm na moją korzyść i np. po prawie 20 latach konsekwentnego oszczędzania mogę cieszyć się własnym domem.
Plany często nie przeżywają zderzenia z rzeczywistością. Dlatego zakładam sporą elastyczność i mniej więcej 12 tygodni w roku może potoczyć się zupełnie innym torem (wakacje, święta, choroby, nieprzewidziane losowe sytuacje). W ramach dnia i tygodnia też czasem przesuwam bloki z zadaniami, ale staram się pilnować, by w na koniec tygodnia jak najlepiej wykonać plan (tu rozumiany, jako poszczególne bloki działań bez upierania się, kiedy dokładnie to zrobić). Wieczory i weekendy rezerwuję na odpoczynek z rodziną. I również bronię tego czasu w moim rytmie.
Nagradzamy się tylko po osiągnięciu dużego celu i robimy to źle.
Dużo prawdy jest w stwierdzeniu, żeby cieszyć się już samą drogą do celu, a nie tylko osiągnięciem go. Zbyt często staramy się zwiększyć naszą motywację za pomocą doraźnych lub odległych nagród. Takie podejście bardzo utrudnia regularne dążenie do celu, w tym proponowany przeze mnie tygodniowy rytm. Nawet jeśli nagradzamy się w trakcie, a tak naprawdę po (np. pączkiem po treningu), na dłuższą metę to nie działa. Przede wszystkim rzecz w tym, że na poziomie biologicznym (chodzi m.in. o działanie mózgu i gospodarkę hormonalną) blokujemy procesy odpowiedzialne za odczuwanie satysfakcji. Dodatkowo, każda kolejna zachęta, żeby odnosić pożądany skutek, będzie musiała być mocniejsza, a sama aktywność coraz bardziej będzie się stawać przykrą koniecznością. Jeśli interesuje cię to bardziej, polecam linki dla ciekawych, które znajdziesz pod tym artykułem. Zamiast motywować się nagrodami po zrobieniu czegoś, lepiej nauczyć się doceniać swój trud i wysiłek oraz mieć satysfakcję z każdego realizowanego i zakończonego zadania. A to sprawi, że znajdziesz satysfakcję w tym, co wcześniej było udręką. Zamiast walczyć z przeszkodami, będziesz chętniej realizować swoje plany.
W moim przypadku ćwiczenia ogólnorozwojowe były takim przykrym i nie lubianym przeze mnie zajęciem. Oczekiwałam nagrody w postaci lepszych wyników w innych dyscyplinach, ale same ćwiczenia były dla mnie udręką. Czułam, że to bez sensu. Do każdej kolejnej sesji zmuszałam się i traciłam na to dużo energii. Każdy pretekst był dobry, żeby zająć się czymś innym. Jednocześnie wiedziałam, że ten trening jest dla mnie dobry, choć w danej chwili wydawał mi się nieprzyjemny. Zaczęłam od zmiany mojego sposobu myślenia. Gdy tylko pojawiała się myśl „kiedy się to w końcu skończy?”, zmieniałam ją na stwierdzenie: „przezwyciężenie kryzysu i dokończenie to mój cel, dokończenie tego jest już nagrodą samą w sobie”. Takie podejście nie blokuje mechanizmu wewnętrznego nagradzania się - w przeciwieństwie do odroczonej nagrody. Z każdym kolejnym treningiem zaczęłam odczuwać satysfakcję już w jego trakcie i o wiele łatwiej zabierałam się za kolejne sesje. To trochę jak programowanie samego siebie. Może brzmi niezbyt dobrze, ale działa. Biologii nie da się oszukać.
Ten sam sposób myślenia przekładam na inne obszary, które wymagają ode mnie systematycznej pracy. Nauczyłam się czerpać satysfakcję z wysiłku, który pomaga mi osiągać moje cele.
Odzyskaj kontrolę nas swoim życiem.
Ułożenie aktywności potrzebnych do osiągnięcia celów w powtarzalny tygodniowy rytm sprawiło, że odzyskałam kontrolę nad moim życiem. Założenie rodziny i pojawienie się dzieci nie musi oznaczać rezygnacji ze swoich aspiracji i planów. Wiele razy spotkałam się z pytaniami jak to robię, że przy piątce dzieci (i to w edukacji domowej) mam czas, by zadbać o siebie, rozwijać zainteresowania i zajmować wieloma sprawami. Powtarzalny tygodniowy rytm jest jednym z elementów, które pomagają mi to osiągać. To nie jest wiedza tajemna. To prosty system, który i tobie może pomóc odzyskać twoje życie.
Linki dla ciekawych:
- A. Huberman, Controlling Your Dopamine For Motivation, Focus & Satisfaction, link
- J. Willink, JUST GET IT DONE - link
Zapisz się poniżej do mojego newslettera. Poinformuję cię na bieżąco o nowych artykułach na blogu.