Nie czuję się wyjątkowa.
Jestem żoną i mamą czwórki dzieci. Niedługo urodzi się kolejne. Nie narzekam na nudę – na co dzień mam wiele zajęć i obowiązków. Najważniejsze z nich to nauka i wychowywanie dzieci (uczą się w domu i nie chodzą do szkoły) oraz prowadzenie domu i bloga. Równie ważne jest to, że wspólnie z Kubą znajdujemy czas na odpoczynek. Dzieci są samodzielne i zaangażowane w życie rodzinne. Mam dobrą relację z mężem. Jestem zadowolona ze swojego życia, podobnie jak reszta członków mojej rodziny. Mam swoje lepsze i gorsze dni – jak każdy. W domu nie zawsze jest idealnie.
Zaskoczona jestem zawsze gdy słyszę, że to co robię jest wyjątkowe. Zdecydowanie nie czuję się bohaterką. Robię to, co uważam za słuszne i znajduję czas na to, co według mnie jest ważne. Takie uwagi dały mi jednak do myślenia, że nie dla wszystkich jest to naturalny stan rzeczy. Dlatego dzielę się moimi rodzinnymi doświadczeniami i tym w jaki sposób doszłam tu, gdzie jestem. Może zainspiruję kogoś do pozytywnej zmiany.
Nie osiągnęłabym tego jednak bez mojego męża. Rodzina to wspólny wysiłek i lata pracy. Wszystko o czym poniżej napiszę jest tak samo moje, jak i Kuby.
Zdrowy egoizm.
W rodzinie nie miałam dobrych wzorców i weszłam w dorosłe życie emocjonalnie pokiereszowana. Moi rodzice rozeszli się, gdy byłam małym dzieckiem. Moja mama nie miała dla mnie czasu. W zasadzie nie miała czasu na nic i nie ogarniała podstawowych życiowych spraw. Na wszystko zawsze miała usprawiedliwienie i w swoim mniemaniu nie ponosiła odpowiedzialności za to, co ją spotykało. Przekazała mi obraz matki, która wszystko poświęca dla innych.
Z takim przekonaniem założyłam swoją rodzinę. Zapomniałam o sobie i swoich potrzebach – podążałam tylko za innymi. Myliłam się i to bardzo. Doprowadziłam naszą relację do niemałego kryzysu. Zapominając o sobie, przestałam być sobą, przestałam być partnerką dla Kuby. Stałam się bierna i reaktywna. I czułam się ofiarą, niedocenianą za skalę moich poświęceń.
Boleśnie przekonałam się o tym, że żeby móc coś innym ofiarować i zatroszczyć się o nich potrzebuję w pierwszej kolejności zająć się sobą. Z pustego i Salomon nie naleje. Znajduję więc czas na zadbanie o swoje zdrowie, dobre samopoczucie i wygląd. Potrzebuję rozwijać się, mieć marzenia i plany na przyszłość. Dopiero wtedy mogę być oparciem dla męża i dobrym przykładem dla dzieci.
My na pierwszym miejscu.
Kolejnym bardzo ważnym dla mnie elementem budowania szczęśliwej rodziny jest postawienie na pierwszym miejscu relacji mojej i Kuby. To my mamy spędzić ze sobą całe życie. Dzieci są z nami tylko przez jakiś czas. Wychowujemy je po to, żeby stały się samodzielne i poszły w świat. W końcu zostaniemy znowu tylko we dwoje.
Gdy pojawiają się dzieci nie trudno jest zgubić więź między małżonkami. Dlatego bardzo ważne jest dla mnie pielęgnowanie jej cały czas. Nie chcę po latach obudzić się w pustym gnieździe z człowiekiem, z którym nie łączy mnie nic poza dziećmi.
To jednocześnie najlepsze, co mogę dać moim dzieciom. Bez dobrej relacji z mężem, bez wspólnego celu i zasad nie byłabym w stanie dać im bezinteresownej miłości, pełnej szacunku dla ich indywidualności. Wiem jak sama cierpiałam z powodu kłótni między rodzicami. Wiem jak trudne było dla mnie emocjonalne uniezależnienie się od mojej mamy.
Wspólne fundamenty.
Razem z Kubą zdecydowałam na początku naszego małżeństwa, że potrzebujemy wspólnych fundamentów, żeby budowanie rodziny miało sens. Nie od razu miałam gotowy katalog, którym kieruję się do dziś. Przynajmniej dla mnie to tak prosto nie działa. Wnioski, do których dochodzę dzisiaj, to efekt naszej wieloletniej pracy. Co więcej, to praca, która nigdy się nie kończy. Po prawie czternastu latach wspólnej drogi nasze fundamenty to:
Odpowiedzialność.
Jestem odpowiedzialna za moje życie i za wychowanie dzieci. Nie szukam wymówek i usprawiedliwień, jeśli coś nie układa się po mojej myśli. Wolę koncentrować działania tam, gdzie mam realny wpływ zamiast bujać w obłokach i roztrząsać problemy, na które i tak nic nie mogę poradzić. Podejmuję decyzje i ponoszę ich konsekwencje, nie obwiniam innych za niepowodzenia.
Taka postawa pozwala mi i Kubie na ciągłe szukanie nowych i lepszych rozwiązań. Nie obwiniamy siebie nawzajem i innych dookoła za to że coś się nie udaje. Nie tkwimy również w porażkach tylko zastanawiamy się, co możemy zmienić. I robimy to.
Wdzięczność.
Jestem wdzięczna za wszystko co mnie dobrego spotyka. Cieszę się każdym kolejnym dniem i szukam pozytywnych stron w każdej sytuacji. Kosztuje mnie to wiele pracy, bo nie jest to mój domyślny tryb. Mam tendencję do czarnowidztwa, marudzenia i użalania się nad sobą. Zdaję sobie jednak sprawę, że to nie doprowadzi mnie to konstruktywnych rozwiązań.
Doświadczyłam wielu trudnych sytuacji w moim życiu (np. cukrzyca Dominika, utrata nienarodzonego dziecka) i wśród znajomych (ciężkie choroby dzieci, wypadki, czy nawet śmierć dziecka). To nauczyło mnie, że nie wszystko mogę mieć pod kontrolą. A życie jest zbyt krótkie i nieprzewidywalne, by tracić je na bezsensowne kłótnie, robienie sobie przykrości i ciągłe narzekanie.
Postawa życiowej wdzięczności bardzo pomaga mi i Kubie cieszyć się każdym dniem. Akceptujemy trudne sytuacje, zamiast je rozpamiętywać i pogrążać się w rozpaczy. Szukamy zgody i wspólnych rozwiązań zamiast kłócić się i obrażać na siebie.
Wizja końca.
Żyję tu i teraz ale jednocześnie zastanawiam się dokąd mnie to doprowadzi. Wspólnie z Kubą rozmawiam o tym, jakie są nasze życiowe kierunki i gdzie chcemy być za rok, 5 czy 10 lat. To pomaga w codziennym planowaniu, by małymi krokami iść w dobrą stronę.
To też nie przychodzi mi lekko. Łatwo wpadam w wir codziennych spraw i zapominam o dłuższej perspektywie. Mam jednak męża, który przypomina mi, że nie samym praniem, sprzątaniem i gotowaniem żyje człowiek. Nasza więź i codzienne rozmowy pomagają mi wracać na właściwe tory. A ja pomagam jemu.
Wartościowy czas razem.
Staram się jak najwięcej czasu spędzać z moim mężem. Kuba po śniadaniu jedzie do pracy i wraca późnym popołudniem. Są dzieci, które potrzebują jego czasu i uwagi. Są sprawy domowe, którymi trzeba się zając. Jeśli zdałabym się na żywioł i czekała, że kiedyś znajdzie się ta wolna chwila na wspólną rozmowę czy odpoczynek, mogłabym się długo nie doczekać. Dlatego zarówno ja jak i Kuba specjalnie szukamy czasu tylko dla nas.
Rano wstaję razem z Kubą (choć mogłabym dłużej pospać), żeby zjeść wspólnie śniadanie i wypić poranną kawę. Często kontynuuję rozmowę z nim przez telefon, gdy dojeżdża samochodem do pracy. Podobnie podczas powrotu do domu. W ten sposób mamy przynajmniej półtorej godziny każdego dnia i albo możemy omówić i załatwić różne bieżące sprawy albo po prostu porozmawiać o życiu.
Wieczorem, jak już młodsze dzieci śpią rezerwuję sobie czas na wspólny odpoczynek. Świadomie rezygnuję wtedy z dokańczania domowych obowiązków, które mogłyby zająć mi dzień od rana do późnego wieczora. To dla mnie i Kuby czas na relaks i odprężenie po całym dniu pracy. Dzień zaczynamy razem i kończymy razem. Staramy się iść spać w tym samym czasie.
Szukam takich sposobów na spędzanie wolnego czasu, które są interesujące i miłe dla nas i dzieci. Razem gramy w gry, oglądamy filmy, chodzimy na spacery, czy zajęcia sportowe. Nie umawiam się w naszym wspólnym wolnym czasie na babskie spotkania, a Kuba nie wychodzi na spotkania z kolegami. Nie wyjeżdżam na wakacje z samymi dziećmi (choć mogłabym). Latem rezerwujemy sobie czas na wspólny wyjazd z dziećmi – to czas by razem odpocząć i nacieszyć się sobą z dala od codziennych obowiązków. To nasza decyzja – wolny czas chcemy spędzać razem.
Elastyczność.
Zdaję sobie sprawę, że na różnych etapach życia potrzeby naszej rodziny zmieniają się. Umiejętność elastycznego reagowania bardzo ułatwia mi życie. Dostosowuję moje oczekiwania do aktualnych możliwości. Akceptuję, że przy małych dzieciach trudniej wyjść wieczorem z domu albo, że dzieci potrzebują więcej mojego czasu i uwagi. Takie podejście pozwala mi oszczędzić sobie wielu frustracji oraz zachować spokój i pogodę ducha. Razem z Kubą uważam, że nie ma jednego uniwersalnego przepisu na szczęście. Dlatego elastyczność pozwala nam lepiej funkcjonować.
To samo tyczy się różnych życiowych sytuacji. Gdy coś się nie uda szukam kolejnego dobrego rozwiązania. Spóźniłam się na pociąg, bo padał deszcz i były korki? Ok. to nie jest miła sytuacja ale też nie koniec świata – zawsze będzie następny pociąg, jeśli nie dziś to innego dnia.
Dobry początek.
Wspólne fundamenty są dla mnie i Kuby życiowymi drogowskazami. Dzięki nim łatwiej się nam rozmawia. Wiem, że to nas łączy i pomaga budować naszą rodzinę. To jednak dopiero początek. Codzienne życie to dla mnie ciągła praca nad tym, by o tym nie zapomnieć.